Gdy zaczęłam planować swój tegoroczny urlop rozważałam kilka miejsc w Europie, gdzie już kiedyś byłam, wróciłam zadowolona i wypoczęta. A potem coś we mnie wstąpiło i uznałam - nie tym razem! Czas wyjść ze strefy komfortu i to możliwie jak najdalej. Miałam ochotę na naprawdę szaloną przygodę, coś, na co wydawałoby mi się, że nigdy się nie odważę. Przejrzałam katalogi biur podróży, różne oferty, przegrzebałam Internet i pokręciłam globusem stojącym w moim mieszkaniu. No i jakoś tak wyszło - Indonezja, wyspa Sumatra. Nigdy wcześniej nawet o niej nie słyszałam, a tymczasem miałam wybrać się tam na całe dwa tygodnie na wakacje. Ale - jak szaleć, to szaleć. I nie da się ukryć - to była NAJLEPSZA, najbardziej zwariowana decyzja chyba w całym moim życiu.

Ale po kolei. Sumatra to jedna z największych wysp wśród archipelagu, na który składa się Indonezja. Oferuje wszystko, czego można sobie zażyczyć od egzotycznych wakacji - rajskie plaże, dziką dżunglę, niesamowite wycieczki, olbrzymie zróżnicowanie kulturowe, miasta tak różne od naszych polskich, zupełnie nowe smaki jedzenia i fantastyczną atmosferę. Miejsc do odwiedzenia i podziwiania nie brakuje.

Po kilkunastu godzinach lotu wylądowałam w Medanie. Nie zwróciłam szczególnie uwagi na miasto, wiedziałam, że będzie jeszcze okazja zwiedzić je w drodze powrotnej, tymczasem byłam zbyt zmęczona podróżą, doskwierał mi też jet-lag, 6 godzin różnicy czasu w porównianiu z Polską. Pierwsze dwa dni były dość ciężkie. Ale dość szybko w ogromie wrażeń przestałam zwracać uwagę na zmęczenie i zaczęłam cieszyć się wszystkim dookoła mnie.

Pierwszym przystankiem po Medan było Bukit Lawang. Po drodze miałam okazję zobaczyć plantacje kauczuku. Robi bardzo ciekawe wrażenie - rzędy drzew z naciętymi pniami i podwieszonymi niewielkimi wiaderkami, do których spływa sok z tych nacięć. Nie miałam pojęcia, że kauczuk pozyskiwany jest w ten sposób! To była pierwsza z wielu rzeczy, których nauczyłam się na tym wyjeździe.
Bukit Lawang to niewielka wioska położona na zachód od Medan. Okazała się być świetną bazą wypadową do wycieczek w dżungli. Dokoła nie brakuje szlaków na mniej lub bardziej wymagające trekkingi. W którąkolwiek stronę człowiek się nie ruszy, wszędzie otacza go soczysta zieleń, egzotyczne rośliny, niesamowite widoki, świeże, wilgotne powietrze i obłędna symfonia dźwięków wydawanych przez ptaki, owady i inne zwierzęta, których w tropikalnych lasach nie brak. Za najważniejsze, co udało mi się tam wypatrzyć uznaję orangutany. Te zagrożone wyginięciem małpy na Sumatrze wciąż jeszcze żyją wolno. Fantastycznie było z bliska w naturalnym środowisku zobaczyć zwierzę, które do tej pory miałam okazję oglądać tylko w ZOO. To samo dotyczyło zresztą innych zwierząt kryjących się w dżungli - udało mi się zobaczyć krokodyla i kilka gibbonów!

Po dwóch dniach intensywnych spacerów wśród natury ruszyłam nieco dalej na południe wyspy. Znajdujące się tam miasto Berastagi może nie należy do najbardziej turystycznych, ale też ma sporo do zaoferowania. Niesamowicie było wędrować uliczkami wśród domów tak różnych od naszych, obserwować ludzi, spieszących gdzieś do swoich codziennych spraw. Na targu owocowym spróbowałam świeżej papai, którą do tej pory znałam tylko w wersji kandyzowanej, przekonałam się też na własne oczy, a właściwie na własny nos, że okryty niechlubną sławą durian to rzeczywiście najbardziej śmierdzący owoc świata.
Jednak głównym powodem, dla którego zatrzymałam się w Berastagi było sąsiedztwo wulkanu Sibayak. Indonezja obsiana jest wulkanami, wiele z nich wciąż jeszcze jest aktywnych. Na szczycie Sibayak znajduje się punkt widokowy, z którego podziwiać można nieziemskie krajobrazy aż po horyzont.

Kolejnego dnia po trzech godzinach jazdy przez coraz piękniejsze okolice dotarłam do Jeziora Toba, gdzie spędziłam dwa, bodaj najbardziej niesamowite dni tego wyjazdu. To właśnie na wyspie na jeziorze Toba odwiedzić można wioski mieszkającego tam ludu Batak i przekonać się jak daleko różna od naszej może być kultura na drugim końcu świata. Miałam tam okazję zobaczyć ich tradycyjne tańce, posłuchać muzyki, zobaczyć tworzenie lokalnego rękodzieła i posłuchać historii o szamanach i o tym, jak jeszcze sto lat temu praktykowano tu kanibalizm! Niesamowite kolorowe ludowe stroje i wyjątkowa architektura na bardzo długo zapadną mi w pamięć.

Po tym pierwszym, bardzo intensywnym i pełnym wrażeń tygodniu z przyjemnością spędziłam dwa dni zwiedzając Medan - tętniącą życiem metropolię, zignorowaną przeze mnie na początku wyjazdu ze względu na zbyt wielkie zmęczenie lotem. Po kilku dniach w dżungli, w otoczeniu natury, dość dziwnie czułam się w wielkim mieście, ale znajdująca się tam na każdym kroku przepiękna architektura wciągnęła mnie doszczętnie.

Zostało jeszcze kilka dni urlopu, które spędziłam na Pulau-Weh, maleńkiej wysepce na północ od Sumatry, zamieniając tym samym soczyście zieloną dżunglę na biały piasek i nieskazitelnie błękitną wodę. Ostatnie dni w Indonezji spędziłam w raju wprost z katalogu biura podróży. Nurkowanie, oglądanie rafy koralowej, wycieczki łodzią, pływanie, wylegiwanie się na plaży, kolorowe drinki i egzotyczne owoce… mogłabym tak wymieniać bez końca, ale to trzeba po prostu przeżyć. Gdyby komuś wydawało się, że tydzień na plaży, nawet tak obłędnie pięknej i dziewiczej to za dużo, wyspa ma do zaoferowania też tereny o innym krajobrazie - można znów wybrać się do dżungli lub nad wodospady.

Sumatra to doskonałe miejsce na egzotyczne wakacje - dostarcza wielu emocji, ale pozwala też wypocząć. Wciąż jeszcze uśmiecham się oglądając zdjęcia i opowiadając o wszystkim, co tam widziałam.