Czternaście dni, trzy wyspy, setki zdjęć, tysiące wrażeń. Gdy wybierałam Seszele na tegoroczne wakacje nie spodziewałam się, że aż takie cuda mnie tam czekają. Wybór padł na te znane, choć mało popularne wyspy, bo było to najbardziej egzotyczne miejsce, jakie udało mi się naprędce wymyślić, gdy decydowałam się na urlop last minute. Położony na północ od Madagaskaru, na Oceanie Indyjskim archipelag wydał mi się idealnym miejscem na odcięcie się i spokojne, ciepłe wakacje. Spodziewałam się wprawdzie rajskich plaż, szumu oceanu, palm i kolorowych zachodów słońca. Jednak rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania.

Na pierwszy ogień poszła wyspa Mahe - największa spośród wysp, które składają się na całe Seszele. Jak na największą i tak jest maleńka - ma zaledwie 17 km szerokości i 26 km długości. Mimo to zachwyca pięknem i różnorodnością. Bo, choć Seszele to przede wszystkim rajskie plaże, na tym się nie kończy. Oprócz pięknie błękitnego morza pod równie błękitnym niebem i białego, drobniutkiego rozgrzanego piasku, Mahe zachwyciło mnie powalająco zielonymi lasami na wzgórzach, które pną się w górę na całej wyspie. Gdy więc miałam już dość słodkiego lenistwa na plaży wystarczyło wskoczyć w wynajęty przy hotelu samochód i można było jechać w świat. Czyli dookoła wyspy. Intensywna zieleń lasów, wszechogarniający śpiew kolorowych ptaków i praktycznie puste drogi, to świetna alternatywa dla normalnych nadmorskich rozrywek. A w miasteczkach dookoła wyspy znalazło się nawet trochę bardzo interesującej architektury. Większość czasu jednak spędziłam na Mahe leżąc plackiem, wsłuchując się w fale na oceanie, nad głową mając rozłożystą palmę, a w ręku drinka z parasolką.
 

Kliknij i odwiedź SESZELE --->  https://planetescape.pl/kraj/seszele/


Kolejny przystanek to wyspa Praslin. Jest o wiele mniejsza od Mahe, ale również oferuje ogrom egzotyki. To na tej wysepce miałam okazję zobaczyć lodoicję seszelską - niezwykłe drzewo. Te ogromne palmy mają wielkie owoce o dość dziwnym kształcie i są charakterystyczne dla Seszeli właśnie. W tutejszych tropikalnych lasach nie brakuje zresztą egzotycznych roślin, zupełnie innych niż te, które znam z naszych, Polskich lasów. Widziałam też czarne papugi i wiele innych ptaków. Na Praslin jest kilka fantastycznych tras pieszych wędrówek, dzięki którym można odwiedzić niemal każdy zakątek wyspy i kluczyć między gęstymi, zielonymi lasami, a białymi, gorącymi plażami, jak na Anse Lazio - chyba mojej ulubionej plaży na całej wyspie.

Na ostatnie kilka dni popłynęłam katamaranem na trzecią, ostatnią na tych wakacjach wyspę Seszeli, na której przyszło mi poczuć się jak w raju - La Digue. Tutejsze plaże są nieco inne, Natknąć się tu można na duże skały o fantazyjnych kształtach, które fenomenalnie prezentują się na fotografiach - ze szczególnym uwzględnieniem plaży Anse Source D’argent będącej najczęściej chyba fotografowaną plażą na świecie. Na La Digue miałam też wreszcie czas na moje ulubione atrakcje wodne - snorkeling, czyli nurkowanie na płytkiej wodzie z rurką i obserwowanie podwodnego życia - kolorowe rybki śmigające w czystej wodzie zawsze wywołują uśmiech na mojej twarzy. Wysepka ta to jednak też nie tylko plaże i ocean. Największą bodaj atrakcją wyspy jest Union Estate Farm - obecnie Park Narodowy wpisany na listę UNESCO, dawniej - plantacja kokosa. Podjechałam tam rowerem, i spędziłam kilka godzin odkrywając jak wygląda hodowla kokosa i wanilii i jak wytwarza się olejek kokosowy. Są tu też groby kolonistów z XIXw. Wszędzie obłędnie pachnie wanilią i można nawet znaleźć olbrzymie morskie żółwie, które pozwalają do siebie podejść.

Wydawałoby się, że Seszele to miejsce tylko na słodkie leniuchowanie na plaży, ale te wyspy to coś o wiele więcej - na tych wakacjach poczułam się jak w kompletnie innym, przepięknym świecie.